Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaczął tedy szukać w pamięci z wytężeniem rozpaczliwym myśli, całą siłą umysłu, by odtworzyć, wskrzesić, rozpoznać, przeniknąć człowieka, tego człowieka, obojętnego jego sercu, którego przez lata całe widywał w Paryżu.
Czuł jednak, że chód, ruch lekki spowodowany jego krokami, mąci mu myśl, osłabia skupienie, siłę natężenia, przesłaniając pamięć.
By przeszłość minioną i zdarzenia objąć tym spojrzeniem bystrym, któremu nic umknąć nie zdoła, musi gdzieś usiąść spokojnie w miejscu pustym i rozległym. I zdecydował się pójść znów nad wybrzeże, jak onegdajszego wieczoru.
Wchodząc do portu, usłyszał dolatującą od morza skargę żałosną i ponurą, niby ryk byka, tylko dłuższą i potężniejszą. Był to krzyk syreny, krzyk statków zgubionych wśród mgły.
Dreszcz przebiegł całe jego ciało i ścisnął mu serce, bo ten krzyk rozpaczy wzbudził tak silny oddźwięk w jego duszy i nerwach, jak gdyby go sam był wyrzucił. Inny głos podobny jęknął znów w pewnej oddali, poczym syrena z portu odpowiadając z kolei, wydała jęk przeszywający.
Piotr dużymi krokami zdążał ku wybrzeżu, o niczym już nie myśląc, zadowolony, że pogrąża się wów mrok ponury, nabrzmiały jękami.
Usiadłszy na samym końcu wału, zamknął oczy, by nie widzieć wielkich lamp elektrycznych, przesłoniętych mgłą, a oświetlających port w ciągu nocy, ni czerwonego płomienia latarni morskiej w południowej stronie zatoki, zaledwie teraz widzialnej. Nawpół odwrócony od morza, wsparł się łokciami o wał granitowy i twarz ukrył w dłoniach.
Myśl jego, jakkolwiek nie spłynęła na usta słowem, pragnąc niejako przyzwać, wywołać, wskrze-