Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie inne statki, wpływające do przystani i odpłynęli, by objąć dalszy szmat wybrzeża.
Przez trzy godziny Piotr spokojny, pogodny i zadowolony wałęsał się po migotliwej powierzchni wód, mocą swych palców kierując tym zwierzęciem uskrzydlonym, chybkim a uległym, tą rzeczą z drzewa i płótna, wybiegającą i wracającą, stosownie do jego woli.
Marzył, jak się marzy, jadąc konno, lub chodząc po pomoście statku; myślał o swej przyszłości, która powinna być piękną i o rozkoszy życia inteligentnego. Zaraz jutro poprosi brata, by mu pożyczył tysiąc pięćset franków na trzy miesiące, aby mógł się urządzić w tym eleganckim mieszkaniu na bulwarze Franciszka I.
— Panie Piotrze, mgła się zbiera, trzeba wracać?
Podniósł oczy i ujrzał nadciągający od północy szary cień, lekki a nieprzenikniony, przesłaniający niebo i morze, podbiegający ku ich łodzi, niby chmura spadająca z wysoka.
Zawrócił ku wybrzeżu, a mgła wiatrem gnana, szybko ich dobiegła. Gdy nieprzeniknioną swą szarą zasłoną otuliła „Perłę“, dreszcz zimny przebiegł członki Piotra, a odór dymu i wilgoci, ów odór dziwny mgły morskiej, zmusił go do zamknięcia ust, bo nie chciał wdychać tej wilgoci lodowatej. Zanim łódka ich zajęła zwykłe swe miejsce w porcie, całe miasto było już spowite w mgłę, która nie skraplając się w deszcz, niemniej zdołała już okryć wilgocią domy i ulice.
Piotr ze zlodowaciałymi rękoma i nogami, szybko pobiegł do domu i rzucił się na łóżko, by spać aż do obiadu. Wchodząc do jadalni, usłyszał, jak matka mówiła do Jana: