Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szklankę bocku. Co on jej powie? Co ona powiie jemu? Zapewne nic. Co jednak szkodzi? Na chwilę potrzyma jej rękę w swojej. Zdawała się go wyróżniać. Czemu jej więc nie widuje częściej?
Zastał ją drzemiącą na krześśle w piwiarni niemal pustej. Trzech piwoszów paliło fajki, wsparci łokciami na dębowym stole, kasjerka czytała jakiś romans, a gospodarz w samej tylko kamizelce na dobre zasnął na ławie.
Zaledwie go ujrzała, dziewczyna zerwała się żywo i podbiegła ku niemu.
— Dzień dobry. Jak się pan miewa?
— Nieźle, a ty? — Ja bardzo dobrze. Przychodzi pan tak rzadko.
— Tak, mam mało czasu wolnego. Wiesz przecie, że jestem lekarzem.
— Nie, pan mi nie powiedział. Gdybym była wiedziała, byłabym się pana poradziła, bo chora byłam zeszłego tygodnia. A czego się pan napije?
— Szklankę bocku, a ty?
— Ja także szklankę bocku, skoro mi zapłacisz.
Odrazu go zaczęła tykać, jak gdyby zaofiarowanie jej trunku było milczącym przywoleniem. I usiadłszy naprzeciw siebie, zaczęli pogawędkę. Od czasu do czasu ujmowała go za rękę z ową łatwą poufałością dziewcząt sprzedających swe karesy i spoglądając nań zachęcająco, pytała:
— Czemu nie przychodzisz częściej? Bardzo mi się podobasz, mój drogi.
Już go przejmowała wstrętem, jako głupia, pospolita, zmienna. Kobiety, mówił sobie, powinny nam się jawić we śnie lub w aureoli przepychu, poetyzującej ich wulgarność.
A ona pytała: