Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

równoległe, podobne do ogonów komet, przecinały horyzont od strony prawej. Nieco dalej dwa inne płomienie, jakby dzieci owych kolosów, wskazywały wnijście do Hawru; zaś poniżej, po drugiej stronie Sekwany, widać było jeszcze inne, mnóstwo innych, nieruchomych lub drgających, rozświetlonych lub przyćmionych, roztwierających się i zamykających jak oczy, oczy portu, żółte, czerwone, zielone, śledzące czarny bezmiar morza pokrytego statkami oczy żyjące gościnnej ziemi, jedynie ruchem mechanicznym, nieustającym, regularnym swych powiek, mówiące: “Oto ja. Ja jestem Trouville, ja Honfleur, ja rzeką de Pont Audemer“. I górując nad wszystkimi innymi, tak wysoka, że z tej odległości czyniła wrażenie jakiejś planety, latarnia napowietrzna d’Etouville wskazywała drogę z Rouen, poprzez piaszczyste ławice ujścia wielkiej rzeki.
A dalej na głębi wód, tych wód bezkresnych, ciemniejszych od nieba, zdawały się tu i ówdzie migotać gwiazdy. Drżały wśród nocnej mgły drobne, bliskie dalekie, białe, zielone lub czerwone. Niemal wszystkie były nieruchome, a niektóre tylko zdawały się biedz przed siebie; były to światła okrętów, co zarzuciwszy kotwicę, czekały przypływu, by ruszyć w morze, lub też światła innych statków, spieszących zarzucić kotwicę.
W tejże chwili księżyc wypłynął ponad miastem; robił on wrażenie olbrzymiej latarni boskiej, zapalonej na firmamencie, by wieść flotę nieskończoną gwiazd prawdziwych.
Piotr wyrzekł niemal głośno:
— Tak, a my się tu rozbijamy o głupstwo!
Nagle tuż obok niego, w szerokim mrocznym przykopie pomiędzy groblami portu, przemknął cień, ogromny cień fantastyczny. Pochyliwszy się