Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wysoki, jak góra, a szybki, jak pociąg, okręt nadpłynął, niemal musnąwszy „Perłę“.
A Rolandowa bezprzytomna, ogłupiała, wyciągnęła ku niemu ramiona i zobaczyła syna, swego, syna Piotra, w czapce z galonem, oburącz przesyłającego jej od ust pocałunki pożegnalne.
Lecz oto już odjeżdżał, uciekał, znikał, malał z każdą chwilą, zacierał się, jak plamka niedostrzegalna na olbrzymim okręcie. Wytężała wzrok, by go jeszcze rozróżnić, lecz napróżno.
Jan ujął jej rękę.
— Widziałaś? — spytał.
— Tak, widziałam. Jaki on dobry.
I zawrócili ku miastu.
— Chryste, jak to pędzi! — stwierdził jeszcze Roland z głębokim przekonaniem entuzjasty.
Okręt istotnie znikał z niezmierną szybkością, jakby się roztapiał w Oceanie. Rolandowa, wpatrzona w niego, widziała, jak wnikał w horyzont, mknął ku ziemi nieznanej, na drugim krańcu świata. Na tym okręcie, którego nic nie zdołałoby już powstrzymać, na tym okręcie, który za parę chwil już całkowicie zniknie jej z oczu, jest jej syn, jej nieszczęśliwy syn. I zdawało się jej, że pół jej własnego serca odeszło z nim zdawało się jej że oto kres jej życia i że nigdy już, nigdy nie ujrzy swego dziecka.
— Czemu płaczesz? — spytał mąż — przecież za miesiąc będzie z powrotem.
Wyjąkała:
— Nie wiem. Płaczę, bo mnie boli.
Gdy wysiedli z łódki, Beausire pożegnał ich zaraz, spiesząc na śniadanie do jednego z przyjaciół. Jan ruszył przodem z panią Rosemilly, a Ro-