Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przychodzę późno, bo nie chciałem przeszkadzać w czułościach.
I on musiał z braku miejsca usiąść na łóżku. I znów zapadło milczenie.
Nagle kapitan wytężył słuch. Pochwycił rozkazy, wydawane na pokładzie i rzekł:
— Czas nam odejść, jeśli mamy podpłynąć tu „Perłą” i pożegnać pana jeszcze na pełnym morzu.
Rolandowi bardzo na tem zależało, gdyż chciał prawdopodobnie zaimponować swą „Perłą” pasażerom okrętu, więc zerwał się spiesznie i rzekł:
— Żegnaj zatem, mój chłopcze.
Ucałował Piotra w faworyty i otworzył drzwi.
Rolandowa siedziała bez ruchu, z oczyma spuszczonymi, bardzo blada.
Mąż dotknął jej ramienia.
— Chodźmy, spieszmy się, niema chwili do stracenia.
Wstała, postąpiła krok ku synowi i podała mu kolejno obydwa policzki woskowo blade, które ucałował, nie rzekłszy słowa. Następnie uścisnął ręce pani Rosemilly i brata, pytając go:
— A kiedyż będzie ślub?
— Nie wiem jeszcze dokładnie. Postaramy się, by przypadł na czas twej bytności w Hawrze.
Wszyscy wyszli z kabiny i udali się na most, przepchany teraz publicznością, tragarzami i marynarzami.
Para huczała w olbrzymim brzuchu okrętu, który zdawał się drzeć z niecierpliwości.
— Do widzenia — rzekł Roland, widocznie się spiesząc.
— Do widzenia — odparł Piotr, stojąc na