Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyszedł mu na myśl Marowski. Tak, jedynie ten stary Polak kocha go dostatecznie, by jego wyjazd prawdziwie zasmucił; natychmiast też postanowił go odwiedzić.
Na jego widok aptekarz, rozcierający jakieś proszki, drgnął i, porzucając swe zajęcie, rzekł:
— Wcale się pan już nie pokazuje!
Młody lekarz począł się tłumaczyć, że miał mnóstwo rozmaitej bieganiny, nie podając jednak powodu i, usiadłszy, spytał:
— A jakże interes?
Interes nie szedł wcale. Konkurencja straszliwa, a chorych mało i sami biedni w tej dzielnicy robotniczej. Można liczyć wyłącznie na lekarstwa tanie, a lekarze nie zapisywali tu nawet medykamentów rzadkich, skomplikowanych, na których zarabia się pięćset procent. Biedak zakończył:
— Jeśli to potrwa jeszcze ze trzy miesiące, trzeba będzie zamknąć budę. Gdybym nie liczył na pana, drogi doktorze, byłbym się już zabrał do czyszczenia butów na ulicy.
Piotr uczuł, jak serce mu się ściska i postanowiwszy odrazu wymierzyć cios nieunikniony, rzekł:
— Och, ja... ja... ja nie będę mógł być panu pomocnym. Wyjeżdżam z Hawru z początkiem przyszłego miesiąca.
Marowski, gwałtownie wzburzony, zdjął okulary.
— Pan... pan... co pan mówi?
— Mówię, że wyjeżdżam, biedny mój przyjacielu.
Stary stał, jak przygwożdżony, czując umykającą mu ostatnią deskę, ratunku i nagle podniósł się w nim bunt przeciw temu człowiekowi,