Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to czuło się dotąd zabezpieczonem przez mocny mur, tkwiący głęboko w ziemi, pod osłoną dachu, urągającego sile wiatru. Odtąd, wszystko to, co człowiek zwykł wyzywać przy cieple ogniska domowego, stanie się istotnem niebezpieczeństwem i stałym cierpieniem.
Nie będzie już ziemi pod stopami, lecz morze wiecznie falujące, huczące, pochłaniające. Ani przestrzeni wokół, by się przechadzać, biegać, gubić wśród niezliczonych, tylko parę metrów desek, po których może kroczyć, jak skazazaniec wśród innych więźniów. Ni drzew, ni ogrodów, ni ulic, ni domów, nic, prócz wody i obłoków. I to bezustanne chybotanie okrętu. W dnie burzliwe trzeba się będzie opierać o ściany, trzymać się drzwi, chwytać brzegu wąskiego łóżka, by nie potoczyć się na ziemię. A w dnie pogodne słuchać drgania śruby okrętowej i czuć umykający z nim okręt, biegnący w dal bezustannie, niezmiennie, rozpaczliwie.
I on jest skazanym na to życie przymusowej włóczęgi, li dlatego, że matka jego poddała się pieszczocie obcego człowieka.
Szedł przed siebie, uginając się pod brzemieniem melancholji straszliwej ludzi, mających porzucić ojczyznę.
Nie uczuwał już teraz tej wzgardy wyniosłej, tej obojętności lekceważącej dla mijających go przechodniów, lecz raczej smutne pragnienie pomówienia z nimi, powiedzenia im, że porzuca Francję i usłyszenia paru słów pociechy. W głębi duszy czuł wstydliwą potrzebę biedaka, mającego wyciągnąć rękę po jałmużnę, potrzebę wstydliwą a głęboką, by go ktoś żałował, cierpiał z powodu tego wyjazdu.