Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się zawsze czuje dotkniętym, gdy nie czekamy na niego.
I wyszedł.
Wchodził na piętro z gorączkową stanowczością tchórza, mającego się pojedynkować.
Na zapukanie do drzwi, Piotr zawołał:
— Proszę wejść.
Jan wszedł.
Brat pisał, pochylony nad stołem.
— Dzień dobr — rzekł Jan.
Piotr wstał.
— Dzień dobry
I podali sobie ręce, jakby nic nie zaszło.
— Nie schodzisz na śniadanie?
— Bo... bo... bardzo jestem zajęty.
Głos brata starszego drżał, a trwożne jego spojrzenie zdawało się pytać młodszego, co ma zrobić.
— Czekają na ciebie.
— Ach! a czy... czy matka jest na dole?...
— Tak, i ona właśnie przysyła mnie po ciebie.
Ach! w takim razie... idę.
Przed drzwiami jadalni zawahał się, czy ma wejść pierwszy; następnie giestem nerwowym otworzył i ujrzał ojca i matkę siedzących przy stole naprzeciw siebie.
Podszedł do niej, nie podnosząc oczu, bez słowa, i pochylając się, podał jej do ucałowania czoło, jak to czynił od pewnego czasu, zamiast całować ją w twarz, jak dawniej. Domyślił się, że zbliżyła usta, lecz nie czuł dotknięcia jej warg i wyprostował się z bijącem sercem po tej udawanej pieszczocie.
Zapytywał się w duchu: — Co oni sobie powiedzieli po mem odejściu?