Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głosem czułym szepnął:
— A jednak najbardziej pragnąłbym takiego połowu.
Zaśmiała się:
— Sprobój pan, a przekonasz się, że jak rybą wyśliźnie się z siatki.
— A przecież... gdyby pani zechciała...
— Chcę, by pan zabrał się do krewetek.... i nie więcej... na razie.
— Pani niedobra. No chodźmy dalej, bo tu nie niema.
I podał jej rękę, prowadząc po ślizkich skałach. Opierała się trochę trwożna, a on nagle uczuł się porwany miłością, pragnieniem, pożądaniem gwałtownem, jakby zarodek uczucia, drzemiąc w nim od dłuższego czasu, dziś właśnie miał wystrzelić płomieniem.
Niebawem doszli do szczeliny głębszej, gdzie w wodzie drżącej, niewidzialnym otworem uciekającej ku dalekiemu morzu, pływały źdźbła trawy długie, cienkie, dziwacznie zabarwione, listkowie różowe i zielone, zdające się wykonywać ruchy, niby żyjątka.
Pani Rosemilly wykrzyknęła:
— Patrz pan, patrz pan, widzę jedną dużą, bardzo dużą, tam, tam!
I on ją ujrzał i szybko skoczył do dziury, zanurzejąc się po sam pas.
Stworzonko jednak poruszając swemi długiemi wąsami, zwinnie cofało się przed wędką. Jan zaganiał je ku moszczyźnie, pewny, że tam je osaczy i chwyci. Widząc się ze wszech stron zabarykadowanem, żyjątko nagłym rzutem przeskoczyło siatkę, zanurzyło się w wodę i znikło.
Młoda kobieta w najwyższym napięciu przy-