Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ołtarza, a organy poczęły znowu ogłaszać chwałę nowozaślubionych.
Wyrzucały niekiedy okrzyki przeciągłe i olbrzymie, nabrzmiałe jak fala pienista, a tak głębokie i potężne, że zdało się, iż zerwą dach świątyni i rozpłyną się w niebieskiem przestworzu. Przenikliwe ich głosy napełniały całkowicie kościół, wstrząsały duszą i ciałem. Nagle odgłosy te uspakajały się znowu, a w powietrzu drżały tylko ciche, delikatne tony, wpadające do ucha jakby lekkie podmuchy zefiru; były to prześliczne śpiewy zbiorowe, przelatujące czasami jak ciche ptaszki wśród burzy, która znów rosła, stawała się silną, potężną, wszystko zagarniającą po drodze.
I znowu wznosiły się ludzkie głosy, płynęły szeroko ponad głowami ludzi, tłoczących się w świątyni. Śpiewali teraz Vauri i Landec, artyści wielkiej Opery. Kadzidło rozpylało dokoła woń benzoesu, a przy ołtarzu dopełniało się już ostateczne błogosławieństwo. Bóg-Człowiek, wezwany przez kapłana, zstępował na ziemię i uświęcał tryumfy barona Jerzego Du Roy.
Bel-Ami, klęczący obok Zuzanny, kornie spuścił głowę. W tej chwili czuł się prawie wierzącym, prawie religijnym. Pierś jego przepełniona była wdzięcznością dla owego bóstwa, wyróżniającego go tak bardzo, obchodzącego się z nim tak łaskawie. I nie wiedząc dobrze do