Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, ty! Nie pozostawia się całego majątku kobiecie, chyba, że...
Magdalena poczęła drzeć tak silnie, że nie mogła wyjąć szpilki, przytrzymującej delikatną tkaninę.
— Ależ... — wyjąkała nareszcie głosem wzburzonym. — Ależ... ty chyba zwaryowałeś... ty... ty... Alboż sam... przed chwilą... nie przypuszczałeś... że pozostawi ci cokolwiek?
Jerzy stanął tuż obok żony, śledząc bacznie wszystkie oznaki jej wzruszenia, jakby urzędnik, chcący pochwycić najlżejszy ślad, naprowadzający na ślad zbrodni.
— Tak — mówił, kładąc nacisk na każdą sylabę. — Tak... mógł mnie coś zapisać... mnie, twojemu mężowi... mnie, swojemu przyjacielowi... rozumiesz... ale nie tobie... nie tobie, swojej przyjaciółce... nie tobie, mojej żonie... Różnica to zasadnicza, dobitna, ze względu na przyzwoitość... i opinię publiczną.
Teraz Magdalena z kolei przeszyła go wzrokiem i wpatrzyła mu się prosto w oczy spojrzeniem tak wymownem i dziwnem, jak gdyby z tych oczu chciała wyczytać, odkryć tajemnicę tego nigdy niezbadanego stworzenia, zwanego człowiekiem, — tajemnicę, którą zaledwie można przychwycić w błyskach przelotnych, w tych błyskach zapomnienia, zniechęcenia lub nieu-