Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmiechu, jednego gestu zachęcającego, gotowa rzucić mu się w ramiona.
Nie trzeba było mnie uwodzić, aby mię następnie tak maltretować — wyrzekła. — Trzeba mię było pozostawić spokojną i szczęśliwą, jaką byłam. Czyż nie pamiętasz już, co mówiłeś mi w kościele, i że wepchnąłeś mię gwałtem do tego mieszkania. A teraz, jak ty do mnie przemawiasz! jak mię przyjmujesz w tym pokoju! Boże mój! Boże! jakie ja cierpię przez ciebie!
— Ach! dajże mi święty spokój! — krzyknął gwałtownie, tupiąc nogą. — Mam już dosyć tego wszystkiego. Nie mogę się z tobą spotkać choćby na minutę, byś mi nie śpiewała zawsze jednej i tej samej piosnki. Myślałby kto, ze wziąłem cię w dwunastym roku, lub, ze byłaś niewinną, jak anioł. Nie, moja droga, rozważmy fakt i przyznajmy, ze nie może tu być mowy o uwiedzeniu niewinności. Oddałaś mi się własnowolnie i jesteś kobietą dojrzałą, Dziękuję ci za to tysiąckrotnie, jestem ci nawet nieskończenie wdzięczny, ależ nie mogę przecież przyszyć się do twojej spódnicy na całe życie. Ty masz męża, a ja mam żonę. Ani ty, ani ja nie jesteśmy wolni. Podobało nam się zadowolnić nasz kaprys oto wszystko. Teraz już koniec tego dobrego.
— Ach! jakiż ty jesteś brutalny! jaki ordynarny, jaki niegodziwy! Tak, prawda, nie