Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oblewał swymi jasnymi i spokojnymi promieniami mury białych wili, srebrząc jasną tafią morza.
Duroy pijąc to powietrze, uczuł nagle wstępującą weń nadzieją, jakby przeczucie szczęścia.
— A może pani odetchnie cokolwiek? Czas taki cudowny.
Zbliżyła się doń powoli i wsparła łokciami na oknie.
Wówczas cichym głosem szepnął:
— Proszą mnie posłuchać i zrozumieć, co chcą powiedzieć. Przedewszystkiem proszą się nie oburzać, ze będę mówił o takich rzeczach w chwili podobnej, lecz wyjeżdżam pojutrze, a gdy pani powróci do Paryża, może już być dla mnie wszystko stracone. Rzecz jest taka... Pani już wie, że jestem biedakiem, bez majątku, mogącym jednak dojść do czegoś. Mam wiele silnej woli, trochę sprytu i inteligencyi, jak mi się zdaje, i jestem na drodze, na bardzo dobrej drodze. Z człowiekiem, stojącym u mety — wiadomo, co się bierze, z człowiekiem rozpoczynającym drogą, nie można przewidzieć, do czego dojdzie. Tem gorzej, lub tem lepiej. Otóż, będąc niegdyś u pani, powiedziałem ci, że najgorętszem mojem marzeniem byłoby poślubienie podobnej ci kobiety. Powtarzam i dzisiaj to pragnienie. Proszą nie odpowiadać. Pozwól mi pani powiedzieć wszystko. Nie zanoszą dziś