Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i oddalony turkot powozów wydawał się, jakby odgłosem dalekiej burzy. Która tez może być teraz godzina? Godziny upływały tutaj, jak prawdopodobnie upływać muszą w więzieniu, gdzie nic ich nie oznacza, nie wskazuje, prócz odwiedzin stróża, przynoszącego pożywienie. Czekał długo bez końca.
Nagle usłyszał stąpania i głosy i w tejże samej chwili ujrzał wchodzącego Boisrenard’a i Jakóba Rivala. Ten ostatni zawołał zaraz na progu:
— Już wszystko ułożone!
Duroy przypuszczając, że cała rzecz zakończona już jakimkolwiek przepraszającym listem, podskoczył aż z radości i wyszeptał:
— Ach!... dziękuję.
— Ten Langremont, to straszny jakiś głupiec — mówił dalej kronikarz. — Przyjął wszystkie nasze warunki. Dwadzieścia pięć kroków i jedna kula na komendę, podnosząc pistolet. W taki sposób ma się rękę daleko silniejszą. Patrz, Boisrenard, zobaczysz sam, co ci mówiłem.
I biorąc pistolety, zaczął strzelać, pokazując, o ile lepiej można zachować linię, podnosząc ramię cokolwiek wyżej.
— Chodźmy teraz na śniadanie, już po dwunastej — rzekł po kilku strzałach.
Udali się do sąsiedniej restauracyi. Duroy