Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszła, nie dozwalając mi iść za sobą.
— Tak jest, to dobrze Pawle — rzekłam do siostrzeńca, ściskając go — ty jeden miałeś odwagę nakreślić jej obowiązek!
Ale on odepchnął łagodnie moje pieszczoty, i rzucając się na fotel, wybuchnął śmiechem nerwowym, przerywanym przytłumionym łkaniem.
— Co to jest? — zawołałam! — co tobie? czyś chory, czyś waryat?
— Nic, nic! — odpowiedział i robiąc gwałtowne wysilenie dla uspokojenia się, — to nic. Cierpię, ale to nic.
— Ależ przecie... to cierpienie.... Nieszczęśliwe dziecię, tyją kochasz?
— Nie, droga ciociu, ja jéj nie kocham w tém znaczeniu, jakie ty do tego wyrazu przywiązujesz; ona nie jest moim ideałem, celem życia mojego. Jeżeli ona tak sądzi, objaśnij ją i rozczaruj; nie jestto moja przyjaciółka, siostra, dziecko moje, jak Małgorzata; ona niczém inném dla mnie nie jest jak wzruszającą pięknością, do któréj rozpalają się moje zmysły szalenie, po grubjańsku. Jeżeli chce o tém wiedzieć, powiedz jéj to, ażeby ją rozczarować; ale nie, nic jéj nie mów, bo uważałaby siebie jako pomszczoną za mój opór, a ona jest kobietą tego rodzaju żeby się cieszyła z mojego cierpienia. Nie jestto jednakże tak ważne, jakby ona mniemać mogła. Kobiety egzagerują sobie zawsze męki, które podoba się im zadawać nam. Ja nie jestem przecież panem de Rivonnière. Nie stanę się waryatem, nie umrę ze zmartwienia, nawet cierpieć dłu-