Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niosący zasłonę czuł się pochwyconym lekko z tyłu. Była to ogromna małpa, jedna z przebywających swobodnie wśród obwodów świątyni, która, jak gdyby przeczuwając popełnioną zbrodnię, czepiała się płaszcza. Jednak nie śmieli jej odpędzać, lękając się powiększenia krzyków. Wkrótce uspokoiła się sama, biegnąc tylko w skokach obok awanturników, aż w końcu jednym susem skoczyła w głąb lasku palmowego. Oni zaś, wyszedłszy z ostatniego obwodu, skierowali się wprost do pałacu Hamilkara. Spendius bowiem uznał, że daremnem byłoby opierać się Mathonowi.
Przeszli ulice Garbarzy, plac Motumbala i targowisko jarzyn, na jednym zakręcie jakiś człowiek przestraszył się blaskiem bijącym od nich.
— Ukryj zasłonę, — przemówił Spendius. Potem już ludzie, krążąc wokoło, nie dostrzegali ich wcale. Nakoniec rozpoznawano domy Megary.
Latarnia zbudowana na szczycie przylądka, rzucała w przestrzeń jaskrawe światło. Pałac zaś ze swemi balkonami rysował się wśród ogrodów, jak potworna piramida. Wszystko zachowało ślady uczty jurgieltników, parki zrujnowane, wydeptane grzędy bramy Ergastul pootwierane. Nikogo nie dojrzano ani przy kuchniach, ani przy lamusach. Dziwna była ta cisza przerywana tylko niekiedy przerażającym rykiem słoni targających swe pęta i rozjaśniana jedynie światłem latarni ukazującej gdzie gorzał stos aloesowy.
Matho powtarzał bezustannie: — Gdzie ona jest — gdzie ona? prowadź mnie do niej....
— Ależ to szaleństwo, — odpowiadał Spendius. Córa Hamilkara zwoła niewolników i ty mimo swej siły zginąć musisz.
— Pomimo tego jednak przebyli schody galerjowe, a Matho podniósłszy oczy, ujrzał w górze