Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie mówiono, ale nikt nie słuchał. Spendius zwykle tak wymowny, dziś na wszelkie przedstawienia kiwał głową przecząco.
Wieczorem nareszcie zapytał od niechcenia Mathona, czy ten nie ma jakich stosunków z miastem.
— Żadnych wcale, — odparł Matho.
Na drugi dzień Spendius pociągnął go na brzeg jeziora.
— Panie przemówił tam — jeżeli posiadasz nieustraszoną odwagę, wprowadzę cię do Kartaginy.
— Jakto? — zapytał Libijczyk niedowierzając.
— Przysięgnij tylko spełniać wszystkie moje rozkazy i postępować za mną bez żadnego wahania.
Na to Mathon wzniósł rękę ku planecie Szabara wołając: „Przed Tanitą przysięgam Ci...“
Spendius ciągnął dalej: Jutro o wschodzie słońca oczekuj mnie przy wodociągu pomiędzy dziewiątym a dziesiątym łukiem, przynieś z sobą drąg żelazny, kask bez kity i skórzane sandały.
Wodociąg, o którym mówili, przerzynający ukośnie całe międzymorze, był wynalazkiem znakomicie udoskonalonym jeszcze potem przez Rzymian. Kartagina, pomimo wzgardy dla wszystkiego z obczyzny, przyswoiła sobie jednak ten nowy pomysł tak samo, jak Rzym przyjął galary punickie. Stanęły więc trzy rzędy łuków jedne nad drugiemi, mające u szczytu dwie głowy, a z dołu podpory marmurowe, dotykały one części wschodniej Akropolu i stamtąd zagłębiając się pod miastem sprowadzały wodę do studzien Megary.
W oznaczonej godzinie Spendius znalazł czekającego nań Mathona. Wtedy uwiązał hak żelazny na końcu grubej liny i rzucił nią nagle jak z procy; hak zaczepił się w murze a oni zaczęli jeden za drugim wdrapywać się do góry. Zaledwie jednak dostali się na pierwsze piętro, dalej niepodobna im było za-