Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zamordowani wszyscy, zgnieceni, jak rodzynki, dzielni młodzieńcy, nasi procarze, moi i wasi towarzysze!
Podano mu napić się wina i powoli zdołał rozpowiedzieć wszystko.
Spendius zaledwo mógł ukryć swą radość, do której jakiś tajemny zdawał się mieć powód. Tłumaczył Grekom i Libijczykom straszliwe wieści Zarxasa, którym trudno było zrazu uwierzyć.
Balearczycy bledli, słuchając, jak zginęli ich towarzysze. Był to oddział procarzy, którzy, ostatni wylądowawszy, zaspali dłużej w dniu wyjścia z miasta. Kiedy stawili się na placu Khamona, armja już była wymaszerowała, i znaleźli się bez obrony, bo nawet paki z bronią były złożone na wielbłądach z resztą bagaży. Dozwolono im zebrać się na ulicy Satheb pod bramą dębową okutą żelaznemi sztabami, a wtedy lud zgodnym ruchem rzucił się na nich.
Tu żołnierze przypominali sobie straszliwy krzyk, dolatujący za nimi. Spendius tylko, idąc wtedy przy pierwszych oddziałach, nie mógł go słyszeć.
Po dokonaniu morderstwa, trupy umieszczono w rękach Bóstw Pateckich, które otaczały świątynie Khamona. Wyrzucano im wszystkie występki jurgieltników, ich żarłoczność, złodziejstwa, bezbożność, obelgi i śmierć ryb świętych z ogrodu Salammbo. Obcinano im członki, kapłani opalili im włosy, co sprawiało udręczenia duszy, rzucano ich kawałkami po jatkach. Niektórzy szarpali ciała te własnemi zębami, wieczorem nakoniec spalono w stosach na rynkach. Te to płomienie widziane były zdaleka. Gdy ogień zajął kilka domów, rzucono nań coprędzej resztę trupów i konających.
Zarxas do rana przechował się w sitowiach nad brzegiem jeziora, potem błądził długo, szukając śladów