Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na ręku, po długiem celowaniu wypuszczał strzałę. Ptak z białemi piórami, zestraszony hałasem, przerywał sobie żer, spozierając wokoło z miną spokojną, jak kormoran na skale, potem znów zagłębiał swój obrzydły żółty dziób, a człowiek rozpaczony padał na wznak w prochu. Niektórzy zbierali kameleony, węże, — a miłość życia wrodzona każdemu kazała im szukać ratunku, ażeby jakkolwiekbądź przedłużyć nędzny żywot.
Najobojętniejsi stoicy siedzieli wokoło, na środku doliny, pomiędzy trupami; otuleni w płaszcze pogrążali się ze smutkiem w swojej niedoli.
Ci, którzy pochodzili z miast, przypominali sobie ulice pełne gwaru, szynkownie, teatry, łazienki, sklepy balwierzy, w których rozpowiadano cudowne historje. Inni myśleli o wioskach, kiedy zżółkłe kłosy się chwieją na polach, gdy wielkie woły ciągną pług po wzgórzach... Spragnieni marzyli o cysternach, myśliwi o lasach, starzy wojacy o bitwach... W odrętwiającej ich senności wspomnienia te przesuwały się niby sny niedokładne. Nieprzytomność opanowała ich całkiem, szukali drzwi w skale, pragnąc wyjść koniecznie. Niektórym zdawało się, iż są na morzu w czasie burzy — sterowali niby okrętem, lub też chcieli się cofać przerażeni, upatrując w obłokach zastępy punickie. Byli i tacy, którzy wyobrażali sobie, że są na uczcie i śpiewali.
Wielu także przez dziwną manję powtarzało bez ustanku jeden wyraz, lub wykonywało ruch jednostajny. Kiedy zaś podnieśli głowy, spoglądając po sobie i spostrzegając straszną zmianę w znędzniałych swych twarzach, wybuchali głośnym płaczem. Niektórzy jednak oswoili się już z cierpieniem i dla zabicia czasu opowiadali sobie przebyte niebezpieczeństwa. Śmierć wszystkich była nieuchronną; wielekroć razy probowali