ziewy, unosząc się wgórę, uderzały powonienie, raziły wzrok. Barbarzyńcy sądzili, że widzą w nich wyzionięte duchy swych współbraci. Niezmierny niesmak ich opanował i nie pragnęli nic już więcej jak tylko śmierci.
Lecz w dwa dni potem czas się wypogodził i głód powracał. Zdawało się wszystkim, że im kleszczami rozrywano żołądki. Tarzali się w konwulsjach po ziemi, chwytali do ust garścią piasek; gryźli własne ręce, wybuchając szalonym śmiechem. Pragnienie: dręczyło ich jeszcze więcej, a nie mieli ani jednej kropli wody dla zaspokojenia się. Skórzane łagwie w dziewiątym dniu już zostały wyczerpane. Chcąc się: sami oszukać, przykładali na język chłodne łuski metalowe, gałki z kości słoniowej, żelazo. Dawni przewódcy karawan, doświadczeńsi w takich razach, ściskali sobie brzuchy sznurami, inni wysysali kamienie, wypijali urynę chłodzoną w bronzowych kaskach i oczekiwali zawsze armji z Tunisu. Długość czasu potrzebna w ich imaginacji na przebycie takiej odległości utrwalała to oczekiwanie.
Z początku odprawiano modły i wszelkiego rodzaju zaklęcia. Lecz potem zniechęceni barbarzyńcy doznawali dla bóstw swoich uczucia nienawiści i przez zemstę nie chcieli w nie wierzyć.
Ludzie gwałtownych usposobień ginęli najpierwsi. Afrykanie byli wytrzymalszemi od Gallów. Zarxas pomiędzy Balearczykami leżał wyciągnięty z włosami rozrzuconemi, bezwładny. Spendius znalazł roślinę z wielkiemi liśćmi napełnionemi pożywczym sokiem i rozgłosiwszy, że to jest trucizna, aby oddalić innych, karmił się nią sam. Nikt nie miał siły, aby zabijać wzlatujące w powietrzu kruki. Czasami, gdy sęp spocząwszy na trupie dziobał go długo, człowiek przyczołgał się ku niemu z dzirytem w zębach i wsparty
Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/321
Wygląd
Ta strona została przepisana.