Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak oboje z ojcem znajdowali się razem, weszła Taanach skłopotana.
— Jakiś starzec z dzieckiem był na podwórzu i żądał widzieć się z suffetem.
Hamilkar zbladł i zawołał żywo:
— Niech wejdzie.
Wszedł Iddibal bez składania pokłonu, trzymając za rękę młodego chłopczynę okrytego płaszczem z koźlej wełny i, podnosząc kaptur zasłaniający jego twarz, przemówił:
— Oto on jest, panie, odbierz go sobie.
Wtedy suffet pociągnął niewolnika w głąb pokoju, a chłopiec pozostał stojąc na środku, i wzrokiem więcej ciekawym niż zdumionym spoglądał na bogaty sufit, na sprzęty, naszyjniki rozwieszone wśród purpurowych draperyj i na kobietę tak wspaniale piękną, pochyloną ku niemu. Mógł on mieć około dziesięciu lat wieku i nie był wyższym od rzymskiego miecza, kręcone włosy ocieniały mu wypukłe czoło, z pod którego błyszczące źrenice zdawały się mieć za mało dla siebie przestrzeni. Nozdrza wąskiego nosa rozdymały się gwałtownie, a w całej powierzchowności chłopięcia, świeciła jakaś powaga właściwa ludziom przeznaczonym do wielkiej przyszłości; kiedy odrzucił swą ciężką opończę, pozostał okryty tylko rysią skórą, opierając swobodnie na płytach posadzki swe drobne nagie stopy okryte kurzem. Widać było, że zgaduje, iż chodzi o jakieś ważne sprawy, bo czekał nieruchomy z rękami wtył założonemi. Nakoniec Hamilkar przyzwał swą córkę i rzekł do niej po cichu:
— Zatrzymasz go u siebie, rozumiesz? Trzeba, aby nikt z domowników nie wiedział o jego pobycie tutaj.
Potem, wychodząc, pytał jeszcze Iddibala, czy był pewnym, że ich nie zauważono?