Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lub myli w morzu zakrwawione ręce. Namioty były zamknięte, bydlęta jukowe pożywały spokojnie, — stalowe kosy zebrane w półkole wyglądały jak srebrny bułat rzucony u stóp wzgórza.
Salammbo myślała o rozmowach z Schahabarimem, wyglądała przybycia swego narzeczonego Narr-Havasa i uczuwała chęć wielką — pomimo swej nienawiści — zobaczyć Mathona; ze wszystkich Kartagińczyków, ona jedna nie lękałaby się z nim rozmawiać.
Często ojciec przybywał do jej dziewiczej komnaty, zasiadał, bujając się na poduszkach, i wpatrywał się w nią rozrzewionym wzrokiem, jakgdyby w widoku swej jedynej córki czerpał jakieś orzeźwienie w swojem znękaniu. Czasami badał ją o szczegóły bytności w obozie jurgieltników. Pytał, czy przypadkiem nie była tam przez kogo posłaną, lecz ona skinieniem głowy odpowiadała, że nie, bo dziewica chlubiła się odzyskaniem świętego welonu. Suffet najczęściej wypytywał ją o Mathona, ciekawy jego wojennych zatrudnień. Nie chciał zastanawiać się wcale nad tem, jak jego córka spędziła godziny długie w namiocie barbarzyńcy. Salammbo wcale nie wspominała o Giskonie, gdyż wygłaszane przez niego przekleństwa napełniały ją straszną trwogą; taiła również chęć swoją do zamordowania Mathona, gdyż obawiała się zostać zganioną, iż nie wypełniła tego. Mówiła tylko, że wódz wydawał jej się bardzo gwałtownym, że krzyczał wiele a potem usnął. Więcej nie opowiadała, może przez uczucie wstydu, a może przez dumę, nie przywiązując żadnej wagi do pocałunków żołnierza. Wszystko to zresztą przesuwało się po jej głowie w zamglonych i posępnych obrazach niby pamiątka męczącego snu, i nie wiedziała nawet jakiemiby słowy opisać to uczucie. Jednego wieczoru, gdy