Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksiądz Bournisien przychodził jednak jak dawniej, codzień, po katechizmie. Lubił siedzieć na dworze, oddychać świeżem powietrzem w gaju, tak nazywał altankę. O tej godzinie powracał Karol. Było im gorąco, przynoszono butelkę słodkiego jabłeczniku i pili razem za zupełny powrót do zdrowia pani.
Binet też tam był — to jest trochę niżej, pod ścianą tarasu, i łowił raki. Bovary zapraszał go na szklaneczkę jabłeczniku, a on wybornie umiał odkorkowywać butelki.
— Trzeba, mówił wodząc wokoło siebie zadowolonym wzrokiem, — trzeba tak trzymać butelkę na stole, a poprzecinawszy szpagat, wypychać korek powoli, ostrożnie, tak jak to robią z wodą sodową u restauratorów.
Lecz jabłecznik tymczasem tryskał im często w twarz, na co duchowny śmiejąc się rubasznie, nie omieszkał nigdy powiedzieć:
— Doskonałość jego bije w oczy!
Był to zacny człowiek, w istocie, jednego dnia nawet, nie zgorszył się aptekarzem, który doradzał Karolowi, aby dla rozerwania żony, zawiózł ją do teatru w Rouen, zobaczyć słynnego tenora Lagardy’ego. Homais, dziwiąc się temu milczeniu,