Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja zaś nie myślę, żeby się rozbałamucił, wtrącił Bovary.
— Ani ja! dorzucił z żywością Homais, chociaż będzie musiał stosować się trochę do drugich, żeby go nie wzięli za jezuitę! A! pan nie wiesz, jak żyją te łotry, w dzielnicy łacińskiej, z aktorkami! Zresztą, studenci dobrze są widziani w Paryżu. Byleby który posiadał jaki talencik salonowy, przyjmują go w najlepszych towarzystwach, czasem nawet wpadnie w oczko jakiej damie z przedmieścia S. Germain, co mu w przyszłości nastręcza sposobność bogatego ożenienia.
— Obawiam się jednak dla niego, rzekł doktór, żeby... żeby tam...
— Masz pan słuszność, przerwał aptekarz, to odwrotna strona medalu! trzeba ciągle trzymać rękę w kieszeni. I tak, jesteś naprzykład w publicznym ogrodzie, przedstawia ci się jegomość porządnie ubrany, czasem nawet przy orderze, wyglądający na dyplomatę; rozmawiacie z sobą; on częstuje cię tabaką lub podnosi twój kapelusz. Znajomość się zabiera; on cię prowadzi do kawiarni, zaprasza do siebie na wieś, robi ci tysiące stosunków, a to wszystko najczęściej dla wyzyskania twej kieszeni lub wciągnięcia cię w jakie zgubne przedsięwzięcie.