Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/941

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ścią dziewczyny, i nie dowierzała, aby dom podrzutków posiadał takie cudo. Głoszono w stolicy, że tam wszystkiego przez modlitwę dopiąć chciano, i że dziewczęta i chłopcy, gdy dorosły do lat wyjścia z zakładu, zwykle nie umieją nic więcéj prócz obłudy.
Tu jednak okazał się dowód zupełnie przeciwny. Józefina przedstawiała najczarowniejszy obraz niewinności i naiwności, a jeżeli znalazła czas na malowanie w wolnych chwilach nędznemi wodnemi farbami tak miłych kwiatków, to księżna myślała, że wszelkie pogłoski o domu podrzutków zupełnie się nie stwierdzą.
Waldemar i ona powzięli w téj chwili jedną myśl, nic sobie o niéj nawzajem nie wspominając. Ale pan zwierzchnik, który z winy Józefiny ciężko był zawstydzony, w duchu kipiał wściekłością, chociaż na pozór przybrał bardzo pokorną minę.
Królewskie wysokości podały ręce małéj czarodziejce, a jego przy pożegnaniu prawie nawet spojrzeniem nie zaszczyciły. Była to przecież rzecz niesłychana. On, zwierzchnik w dekorowanym fraku, w białéj nienagannéj chustce, z wielką spinką i przy ciężkim łańcuszku od zegarka, nawet spojrzeniem nie został zaszczycony — jego znajomość dworskiéj etykiety wyśmiano — uczucia i smaku mu odmówiono.
I to wszystko dla przeklętej czarodziejki z domu podrzutków! Pan zwierzchnik — sekretarz policyjny, nazwiskiem Schwartz — teraz, kiedy zaślubił starą wdowę, kapitalista i pełniący rozmaite miejskie urzędy, starszy cyrkułowy, przełożony ubogich, przełożony kościołów, a teraz zwierzchnik bazaru, był raz do siności czerwony, to znowu blady jak kreda, gdy Karolina i Waldemar wychodzili z gwiazdowéj sali.
Jak się w swoim gniewie pomścił na Józefinie, obaczymy w następnym rozdziale.
Tymczasem nazajutrz, czarodziejce, która teraz dostała bardzo mało przedmiotów, wyznaczył inne miejsce,