Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/939

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo słusznie, moje kochane dziecko, miałaś do tego jak największe prawo!
— Jeżeli ten sznur jeszcze raz sprzedam, przybędą nowe pieniądze dla biednych, głodnych — postanowiłam więc znowu tu położyć!
— I nie będzie ci przykro rozstać się z pięknęmi czerwonemi koralami? z dobrotliwym uśmiechem spytała Karolina.
— Ach dostojna pani — one mi się bardzo podobają i...
— I co? mów z nami otwarcie!
— I nawet włożyłam je na siebie — a to wyglądało tak kosztownie i pięknie — ale potém znowu je prędko zdjęłam i tu położyłam!
— Jesteś kochane, poczciwe dziecię! powiedziała przełożona, gdy pan zwierzchnik nieco zmieszany cofnął się krokiem w tył, bo widział, że królewskie wysokości zajmują się więcéj dziewczyną niż nim — ile masz lat?
— Trzynaście, dostojna pani!
— Témbàrdziéj też podziwiać należy te kwiaty, które małą rączyną w wolnych godzinach tak wiernie z naturą i na tak cienkim a złym papierze skreśliłaś, ze wzrastającém zajęciem wyznał książę. Jak się nazywasz moje dziecię?
— Józefina, dostojna panie!
— A daléj?
— Daléj? wahając się zapytała dziewczyna, daléj nie mam żadnego nazwiska!
Karolina pochyliła się ku księciu i szepnęła mu tak cicho, aby dziewczę nie słyszało:
— To jest dziecko z domu podrzutków, jedna z owych bezimiennych istot!
— O mój Boże! zapomniałem o tém! równie cicho odpowiedział Waldemar i znowu dokładniéj przypatrywał się obrazom. Malowałaś tu same polne kwiatki, Józefino! Dla czego nie malowałaś innych, większych, kosztowniejszych, kamelij, centyfolij, granatów?