Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/753

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie jesteśmy? spytała bojaźliwie.
— Na przedmieściu św. Antoniego, nie prawdaż stangrecie?
— Do usług, dostojny panie!
— A gdzież mnie oczekuje ten, co pana przysłał?
— O kilka kroków ztąd. Bądź łaskawa udać się za mną!
— Jakże zimno, dżdżysto! drżąc szepnęła Franciszka, gdy Józef zszedł z szossy i zbliżył się do lasku.
— Nic tego nie czuję! drżącym głosem odpowiedział Józef, bo rzeczywiście straszne wzruszenie wszystko w nim zagłuszało.
W téj chwili powóz odjechał.
— Co to znaczy? spytała Franciszka de Cuenza i stanęła.
— Nie obawiaj się, on się tam przy domach zatrzyma.
— Tu bardzo ciemno i samotnie!
— Samotnie, skoro twój ukochany jest blizko?
Dziewczę zamilkło — złowrogie otoczenie wywarło na nie wpływ.
Józef znowu spojrzał na szossę za nim leżącą — powóz znikł — ani jednéj ludzkiéj duszy nie było blizko — krew niepowstrzymanie wrzała mu w żyłach — usta były zimne, drżały równie jak chciwe ręce — jeszcze jedna sekunda, a piękna, młodziutka, czarowna istota będzie jego pastwą.
Doszli do drzew — pod niemi było ochronniéj i ciszéj — przeszłoroczny suchy liść trzeszczał pod ich stopami.
Wtém nagle Józef objął niedomyślną, która jego ramię jak żelazne kleszcze na sobie poczuła.
— Co pan robisz? zawołała przerażona, gdy rudobrodą, bladą twarz i przeraźliwie błyszczące oczy swojego towarzysza tuż przy sobie poczuła.
— Jesteś moją, wyzionął krwi chciwy mnich, cał-