Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/718

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bie obawiał się, gdy widział, że go prowadzono do więzienia — z rozrzewnieniem myślał tylko o zaślepionym ludu i o zawiedzionym królu!
Męczennik swoich wzniosłych dążeń, swoich czystych idei, człowiek głośny, Eberhard de Monte-Vero, umiał i to w ruchliwém swojém życiu doświadczenie znieść z całą mocą duszy.
Cóż za niepotrzebny zachód, cóż za komedya ze strony nieprzyjaciół — otaczać go halabardzistami, ich śmieszną bronią, hełmami, pancerzami!
Jego, który dobrowolnie, bezbronny przybył do zamku, — jego, za którym sta tysięcy dalekich i blizkich modliły się — otaczać zamkową strażą!
Zaprawdę, ten Eberhard de Monte-Vero słusznie uśmiechał się tak łagodnie, jak każdy, co przebacza głupstwa, bo dla niego niepotrzebni byli halabardnicy, kiedy zewnątrz tronowi zagrażało niebezpieczeństwo!
Niestosowności te zawierały w sobie gorzką ironię — zamierzano ugiąć i obalić księcia, ale nieprzyjaciele jego tak się niezręcznie do tego wzięli, że otrzymali skutek zupełnie przeciwny!
Baron von Schlewe, nie chąc pozbawić się pożądanego widoku! przejścia przed jego oczami prowadzonego a mocno mu nienawistnego księcia de Monte-Vero, stał przy złoconych poręczach przejścia, którem postępował otoczony strażą Eberhard — spodziewał się, że napawać się będzie widokiem zgnębionego, wściekłego, omdlałego — a ujrzał wyniośle wypogodzonego, dumnego, z przebaczeniem uśmiechniętego króla, który go nawet jedném spojrzeniem nie udarował.
Rozczarowanie jeszcze bardziéj rozdrażniło kulawego, pełnego nienawiści łotra; mruknął więc, spoglądając zezem siwych, przeszywających oczu:
— Zgniotę cię przecież — dumny twój uśmiech zniknąć musi!
Oficer przeprowadził uwięzionego księcia przez dziedziniec zamkowy, do owéj części potężnego, starego gma-