Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem pańskim jeńcem! pewnym głosem powiedział Eberhard.
— Racz książę udać się za mną! grzecznie odpowiedział oficer.
Nim Eberhard wyszedł z królewskiego pokoju, aby się udać do więzienia, jeszcze raz odwrócił się, jakby mu chciał coś powiedzieć, miał jeszcze jakieś słowo na ustach, słowo mające wyrazić wszystko czém był przejęty, tak że aż piersi mu się ścisnęły — z niepojętą więc miłością, wyciągnął ręce ku temu, który go osądził na skutek fałszywego podejrzenia.
Ale ani słowa niewymówił.
Król odwrócił się.
Czy w téj pełnéj zrządzenia chwili, potajemnie jakieś niepojęte, bolesne uczucie dotknęło także i głębi duszy króla?
Być może — lecz znikło w obec krwawego widoku, jaki mu się przedstawił, gdy odwrócony od księcia, ze skrzyżowanemi rękami i chmurną twarzą spojrzał na plac zamkowy i postrzegł dalekie w górę wznoszące się barykady.
Eberhard wyszedł z pokoju, do którego przybył dobrowolnie pełen szlachetnych zamiarów i ożywiony świętą powinnością, i przystąpił do brodatych halabardzistów, którzy tego księcia wysokiéj, wspaniałéj postawy, wzięli pomiędzy siebie. Czysty, niewinny, nieugięty, lecz pełen prawdziwéj, wzniosłéj dumy, jaką nadaje przekonanie o dobrém, wyszedł z pokoju monarchy, który go niegdyś swoim przyjacielem nazwał i z miłością uściskał — a dzisiaj rozkazał wtrącić do zamkowych więzień!
Nikt nie ulitował się nad księciem de Monte-Vero, gdy jako śmiercią zagrożony jeniec wstąpił na korytarz zamkowy — on, który tysiąc razy śmiało i z ufnością w Bogu, stawiał na szwank życie swoje, i kosztował najprzykrzejszych chwil tego życia, nie truchlał. Nie o sie-