Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dla ciebie jestem i pozostaję zawsze panem Eberhardem! chyba że mnie chcesz rozgniewać!?
— Właśnie że nie! mniemał Marcin nieco zakłopotany, przeciwnie.
Eberhard zaśmiał się serdecznie, i swojemu wiernemu, uczciwemu sternikowi przysunął krzesło.
— Pozwól, abyśmy przedewszystkiém usiedli, te wszystkie wizyty zupełnie mnie utrudziły A teraz mów, a Sandok zapali tymczasem światło, bo już ściemniało.
— Skoro tak być musi panie Eberhardzie — ja przywykłem do posłuszeństwa! mówił Marcin, z niejaką, obawą. siadając na uginającém się wysłaniu — to rzeczywiście Fursch z drugim jeszcze wspólnikiem!
— A czy nie domyślałem się! Podług opisu Schönfelda nie mogłem nic innego przypuszczać. Zkąd wiesz o tém?
— Tylko co widziałem go w nadbrzeżnym cyrkule — on nie poznał mnie, ale ja go poznałem.
— A więc on jest w Rio?
— Tylko co przybył, panie Eberhardzie, mówił z jakimś murzynem, którym niezawodnie był ten łotr, co to...
— Marcellino — więc ten murzyn należy z nim do zmowy! Ale dla czego nie pochwyciłeś tych łajdaków?
— Bo wtedybyś panie Eberhardzie ani Furscha, ani mnie już nigdy więcéj nie widział!
— Mów, cóż daléj?
— Przed półgodziną zeszedłem z „Germanii,“ na ktôréj powiewa przeszło trzydzieści flag na cześć dnia, w którym tu szczęśliwie przybyliśmy. Zbliżyłem się do ulicy Hieronima i widziałem, że trzéj ludzie wchodzą do szynku niedaleko od brzegu. Murzyn i dwie białe twarze wpadli mi w oko, ostrożnie więc i nie dając się poznać szedłem za nimi. W werandzie szynkowni było już na wpół ciemno, dla tego mogłem z kuflem zasiąść przy stole stojącym blizko téj trójki. Niech pioruny trzasną, ręka mi zadrgała — ten wspólnik, który