Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzała w górę w wielkie arkadowe okna, z których dochodziła ją muzyka i brzęk kielichów — za ciężkiemi, złotem tkanemi brokatowemi firankami używano przyjemności życia — stół uginał się pod mnóztwem potraw i win — przyległe pokoje, łagodnie przewiane i matowo oświetlone zapraszały do poufnéj rozmowy i zabawy, — książę Waldemar, prowadząc Leonę, wszedł niecierpliwy i rozdrażniony do jednego z tych pokojów, właśnie w chwili, gdy Małgorzata zmarzłą ręką pukała do szklanych drzwi werandy.
Nikt nie słyszał — nikt nie otworzył.
Ale na dole w korytarzach i przysionkach panowało jasne światło! Zapukała głośniéj — nakoniec usłyszała powoli zbliżające się stąpania i mrukliwe słowa.
— Któż tu puka tak zuchwale? spytał jakiś głos.
— Proszę otworzyć, mam interes do księcia! cichym, drżącym głosem wymówiła Małgorzata.
— Czyś oszalała moja pani? Albo może jesteś upiorem, który tu nocami zimą w werandzie przemieszkuje? Obaczymy! Oddal się prędko, jeżeli jesteś z ciała i krwi, bo brytany Pluto i Lea niewiele robią ceremonii, a ja nie lubię żadnych hałasów.
— Zlituj się panie, puść mnie do księcia, — muszę z nim mówić! błagała Małgorzata, załamując drobne ręce.
— Już mi się obu zeszłych nocy zdawało, że tu w werandzie coś nie jest w porządku! Teraz ta rzecz za głupio wygląda! Jak to żałośnie jęczy i żebrze — to pewno jakieś udanie, jakieś podejście! — Klucze zabrzękły, rozległo się gwizdnięcie: — „Tu Pluto, tu ty szatanie Lea, poszukajcie no — co to za skwiercząca istota!“
— Zlitujcież się przecię! krzyknęła Małgorzata i upadła na kolana, gdy z trzaskiem obrócono klucz w szklanych drzwiach — ja jestem biedna, słaba kobieta, nieszczęśliwa, mnie tu ostatnia nadzieja przygnała!
Te słowa przebrzmiały nie słyszane, nieuważane, bo je zagłuszyło wściekłe szczekanie psów rzucających się ku drzwiom — Małgorzata niezmiernie się przeraziła,