Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzéj majtkowie „Rekina“ nie domyślali się tego planu, inaczéj byliby w téj chwili opuścili okręt, poświęciwszy go zgubie, rzuciliby się w wodę, aby uratować życie — widzieli wprawdzie że ścigający okręt coraz bardziéj się zbliża, lecz jakież niebezpieczeństwo mogło im grozić, kiedy tylko swoje siły wynajęli? Kto im płacił temu służyli, nie pytając o co chodziło.
Książę de Monte-Vero widział, że na okręcie otoczonym nocną ciemnością zabłysła pochodnia — znał jéj cel — wiedział, że ją zapalono, aby i jemu śmierć zadać. Ale to bynajmniéj nie zachwiało zimnéj spokojności jego i oznaczało wielkość i doskonałość jego duszy. Wszakże w każdéj chwili gotów był stanąć przed tronem Boga. Czegóż się miał obawiać ten najszlachetniejszy mąż swojego czasu? Jeszcze wisiał amulet na jego piersiach, wiele mówiący, drogi znak, dziedzictwo po dostojnéj jego matce, jaśniały na słońcu krzyż i trupia główka, które tak się głęboko wypiętnowały na jego duszy, tak wrosły w jego wnętrze, że ich znaczenie wydało w nim owoce.
Eberhard de Monte-Vero nie wahał się zatém. Miał do spełnienia obowiązek — a zginąć wśród pełnienia obowiązku, to najwznioślejsze uczucie dla takiéj jak jego natury — czysty był przed Bogiem i ludźmi. Gdyby umarł w téj godzinie, pozostałoby innym tylko opłakiwać swojego najszlachetniejszego przewodnika — on zaś, ta doskonała dusza, uniósłby się w wieczną szczęśliwość.
Ale jeszcze nie dopiął swojego celu, los jego nie spełnił się. Niebo potrzebowało jeszcze szlachetności i przewodniczéj ręki tego człowieka, tego messyasza ludu, te, go obrońcy sprawiedliwości. Miał jeszcze dosyć chwili, w której Bóg zagoi rany domowi jego zadane, bo przecięż ten szlachetny człowiek zasłużył, na to dobrodziejstwo, aby dziecię swoje ujrzeć szczęśliwém.
Jeszcze nieprzenikniony obłok zasłaniał przed jego okiem losy odszukanéj, którą nieraz zeszedł łzami zalaną i pogrążoną w żarliwéj modlitwie — jeszcze nie można