Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

urzeczony, jak odurzony. Anioł tak uporczywie spoglądaj na niego — zaległ jak chmura na jego członkach — a Marcin nie bronił się, czegóż mogła chcieć od niego ta wymarzona istota? dla czegóż miał się jéj obawiać? Czyliż rozjaśnione wdzięki tego anioła sprawiły, że zapomniał o wszelkich przestrogach, że się one rozproszyły?
Zdało mu się, że jakiś cichy, nieopisany i łagodny głos szepce mu:
— Nie bój się — przeprowadzę cię do wiecznéj rozkoszy, walka będzie krótka — bez boleści nie ma żadnéj radości!
Marcin nie ruszał się — ale teraz zaciężyło mu na piersi — dyszał — widział na sobie anioła, czuł jego zimne jak lód policzki na swojéj pałającéj twarzy — chciał wołać, ale głos odmówił mu posłuszeństwa.
Wtém — a była to chwila niewypowiedzianej, okropnéj trwogi i męczarni — poczuł Marcin ręce anioła na swojéj szyi objęły ją jak żelazne kleszcze — gniotły ją, że aż powietrze uchodziło — chciał wołać — chciał się podnieść...
Nadaremnie.
Zimny pot przerażenia wystąpił na jego czoło. Chciał rękami odtrącić od siebie postać co z uśmiechem szyję mu ściskała.
Nadaremnie.
Ręce jego leżały po nad głową, jakby już nie jego były — był zgubiony.
Chrapał — jego wyniosła, szeroka, silna pierś, gwałtownie podnosiła się i opadała.
Był to stan, którego całéj okropności opisać nie podobna... a zawsze jeszcze męczony widział anioła tuż przy sobie — nie, na sobie.
Wtém nagłe zdało mu się, że jakieś dalekie, niezrozumiałe głosy dochodzą do niego coraz bliżéj — zdało mu się, że go ktoś uniósł...
Godzina upłynęła.