Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Małgorzata ze schyloną głową weszła do kaplicy. Powoli dążyła po jéj flizach.
Blado zielony promień, wpadający przez okna, rozjaśnił jéj postać, a szlachetnie wykrojone jéj oblicze wydało się jeszcze bledsze.
Zbliżyła się do stopni i uklękła przy pulpicie, opierając na nim drżące ręce — oczy wzniosła ku Madonnie.
Małgorzata modliła się — usta jéj szeptały serdeczne słowa, a cała dusza tak dalece uniosła się ku Matce Bozkiéj, że nie słyszała powolnych, cichych kroków, które przy zapadającym już dniu w kaplicy zbliżały się do niéj i do pulpitów.
W téj chwili obcą była dla świata — bujała gdzieś tam, w wyższych sferach — zmysły jéj służyły tylko niebiańskim wrażeniom.
Nieznajomy, który wszedł do kaplicy, na jéj widok stanął nieporuszony.
Złożył ręce... modlili się oboje.
Książę Waldemar w żałobnej damie modlącéj się przy klęczniku poznał — swoją Małgorzatę.
Rozkoszne światło zabłysło w jego oku — błoga radość odmalowała się na jego pięknej, męzkiéj postaci.
Nie śmiał przystąpić blizéj — musiał również modlić się — powstrzymywała go jakaś bożka przestroga, jakiś znak łaski tak wzniosły i piękny, że został nieporuszony.
Długo tak pozostali oboje — długo panowało w leśnéj kaplicy cudnie wieczorném czerwoném słońcem rozwidnione połączenie.
Nakoniec Małgorzata powstała — złożyła ręce, jeszcze raz z nabożeństwem wzniosła oczy w górę i zwróciła się wreszcie ku wyjściu.
Z boku — wznosząc ręce — z wilgotném okiem — stał książę Waldemar.
Zresztą, oprócz Matki Bozkiéj, nie było nikogo w leśnéj kaplicy czerwono oświetlonéj.
— Małgorzato! jęknął głęboko wzruszony.
Widział przed sobą pokorną żałobnicę.