Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pewnego więc świetnego poranku ekwipaż księcia zaszedł po Małgorzatę zawsze czarno ubraną, dla zawiezienia jéj do St.-Cloud.
Stosownie do jéj woli, nikt jéj nie miał towarzyszyć — i Józefina musiała pozostać w domu. Żadna służąca nie wsiadła z nią do wygodnego i eleganckiego powozu; tylko Sandok, jako przewodnik, miał siedząc obok stangreta, towarzyszyć temu żałobnemu orszakowi.
Około południa ekwipaż przybył do miasteczka.
Małgorzata rozkazała jechać aż do brzegu lasu, poczém wysiadła z powozu, kazała mu pod cieniem drzew czekać na jéj powrót, i zabrawszy z sobą Sandoka udała się daléj.
W lesie powietrze było orzeźwiająco chłodne i pachnące; żałobnica szła jego ścieżkami, a Sandok postępował za nią w niejakiém oddaleniu.
Małgorzata szła powoli jak cierpiąca — piękna jéj twarz była Wada troską napełniona — w wysokiéj, posuwającej się jéj postaci malowała się gniotąca ją boleść, wolno i cicho przesuwała się w czarnych szatach po pachnącym lesie.
Gdy przybyła do kaplicy zawsze dla przechodzącéj publiczności otwartéj, słuchającemu Sandokowi zdało się, że słyszy w dali tętent końskich kopyt — ale nie bardzo na to zważał, bo musiał pokazać swojéj pani w zieleni lasu na boku znajdujące się miejsce, na którém leżał zabity Janek.
Małgorzata postrzegła czarny pomnik — wznosił się właśnie w punkcie, który krew zbroczyła.
Tam stała długo zamyślona, zapłakana.
Niewinny chłopcze, musiałeś wyzionąć twoją kochaną duszę, kiedym cię znalazła i poznała! Musiałeś niewinnie paść ofiarą srogiéj morderczéj ręki; nie przeczuwając śmierci, biegłeś naprzeciw niéj — tu przybyć musiałeś, abyś mi był wydarty! O! jeżeli to jest prawdą, jeżeli nie samą tylko ziemską pociechą i piękną wiarą, że patrzysz na mnie tam z góry, to spojrzyj: oto wycią-