Przejdź do zawartości

Strona:PL G Füllborn Izabella królowa Hiszpanii.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prim zgrzytnął zębami, byli zgubieni, ale wszystkich trzech ożywiała jedna i ta sama myśl: chcieli pokazać przynajmniej nacierającemu zewsząd nieprzyjacielowi, jak szlachta z gwardji królewskiej na śmierć iść umie! Za nimi otwierała się przepaść, przed nimi sterczały karabinowe lufy!
Józef dostał się na wierzch góry; otoczony żołnierzami, stał tam przez chwilę niezdecydowany. Ujrzał się naprzeciw brata od dzieciństwa znienawidzonego — nakoniec dopiął celu, nakoniec mógł puścić wodze swojej morderczej żądzy. Dziki uśmiech skrzywił mu usta, gdy rozważał czy znienawidzonego ma bronią zniszczyć, czy też żywcem go dostać w ręce i potem spokojnie zemstę swą nim nasycić! W każdym razie umrzeć on musiał, bo wtedy dostawała się w ręce Józefa nietylko Henryka, ale i całe niepodzielne, ogromne dziedzictwo.
Franciszek z gniewem i pogardą spojrzał na tryumfującego potwora, który jak mniemał, trzymał Henrykę w ukryciu — zamierzał napaść na Józefa, i nie bacząc na groźny oręż nieprzyjaciół, pięściami zgnieść niegodziwca, ale głos Prima powstrzymał go.
— Nie ruszaj się z miejsca, Franciszku; tu będziemy walczyć, tu się razem trzymać będziemy!
— Tutaj czy tam, jesteśmy zgubieni, przyjacielu Prim, pożegnajmy się! odpowiedział Serrano.
— Nie ma na to czasu; tak dobrze; strzelaj, aby przynajmniej te szelmy powściekali się i prędzej wszystko skończyli — zawołał Prim, zawsze z zimną krwią strzelając.
Już ich karliści z obu stron naciskali, już trzej gwardziści królowej pewną śmierć przed sobą widzieli, a oczy Józefa świeciły upojone nadzieją zwycięstwa. W tem okrążając wieś po spadzistości i zbliżając się ku miejscu walki, ukazała się dziwna jakaś para. Byli to dwaj jeźdźcy, którzy, przybywając z portu Santander, około sześciu mil od