Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niekiedy brytan tak mocno stadu zębami dokuczy, iż jakaś jurniejsza jałoszka na rogi go chwyci i rozerwie. Bat pastucha wówczas pracuje zawzięcie na grzbiecie zbrodniarki, ale stado, zanim nowego doczeka się brytana, zyskuje na swobodzie i nieomal wdzięczność ma dla jurnej towarzyszki. Brytana pomścił bat — prawo. Ale, któż pomści pastucha, gdy rogi rozdrażnionego zwierzęcia wyprują mu trzewia? Bat wypadnie pastuchowi z ręki — a brytan, gdy mu szczucia zabraknie, podtuli ogon i zawyje na znak psiej żałoby. No, a stado rozbiegnie się bezkarnie i będzie się dalej pasło, ani myśląc zajmować się tym pastuchem, który zginął a troszcząc się, czy nowy pastuch będzie miał bat surowcowy czy szpagatowy, czy będzie karał kłonicą czy powerkiem, czy będzie skąpił na paszy, czy nie, czy pies jego będzie równie zajadłym, czy łagodniejszym. I to samo stado ani będzie mogło zdobyć się na okazanie niechęci do zabójczyni. Wszak ta zabójczyni zwróciła się przeciwko władcy bata, wszak wewnętrznych stosunków stada nie naruszyła, a może podjęła tylko to, na co innym brakło nie ochoty, lecz odwagi?!
A teraz jeszcze — co pocznie stado, gdy pastuch pobije się z drugim pastuchem, gdy bodaj przechodzień pierwszy z brzega zamorduje pastucha i sam paść stado będzie i swojem go nazywać? — Nic zgoła.
Czy ta bierność stada rogacizny jest czemś godnem zastanowienia — bynajmniej, boć podobną zupełnie bierność objawia zawsze każde stado, nawet i stado ludzkie.