Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie przygotował? No dalej, dalej! Co chciałeś dalej mówić?
Ksiądz. Bezecny człowieku! Pójdź mi z przed oczu! Czy krew zabitego dygnitarza, hrabiego nie przylepła smołą do twoich przeklętych palców? Czyś nie włamał się złodziejskiemi rękami w przybytek pański i hultajską pięścią czyś nie znieważył poświęconych naczyń sakramentu? Jakto? Czyś nie rzucił ognia na bogobojne miasto nasze, a prochownię czyś nie zwalił na głowy chrześcijan poczciwych? Z załamanemi rękami. Przemierzła, przemierzła zbrodnia! ona aż do nieba wzniesie dym zaraźliwy, uzbroi sąd straszny, żeby gwałtownie zagrzmiał na ziemi. Zbrodnia dojrzała na karę; za wczesna tylko, żeby obudzić trąbę dnia ostatecznego!
Karol. Dotąd po mistrzowsku wywodziłeś! Ale do rzeczy! Co mi prześwietny Magistrat przez ciebie objawia?
Ksiądz. To, czego nigdy godzien nie byłeś! Oglądnij się, krwawy podpalaczu! — gdzie oko twoje zasięgnie, wszędzie cię nasi jeźdźcy obsaczyli. — Tu niema sposobu ucieczki. Jeźli się wisznie na tych dębach, a brzoskwinie na tych jodłach zrodzą, wtenczas chyba te dęby i te jodły z tyłu za sobą zostawisz.
Karol. Czy słyszysz, Szwajcer? Ale mów dalej!
Ksiądz. Posłuchaj więc, jak dobroczynnie, jak łagodnie z tobą, złoczyńco, chce się sąd obchodzić: