Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

hrabia w powozie ciężko naładowanym; adwokat siedział przy nim — na przodzie jeździec, a z boku dwóch służących pędziło. Gdybyś go widział wtenczas, jak sam z dwoma pistoletami w ręku wyprzedziwszy nas, do powozu skoczył; gdybyś ten głos usłyszał, którym on zawołał: Stój! Woźnica, co nie chciał czekać, zaraz stoczył się z kozła; hrabia strzelił z powozu na wiatr; jeźdźcy pouciekali. Twoje pieniądze, łajdaku! krzyknął kapitan grzmiącym głosem i jak byka toporem rozciągnął. To ty, oszuście, co sprawiedliwość w wszetecznicę przemieniasz? — Adwokat trząsł się, aż mu zęby dzwoniły — sztylet wtoczył się do jego brzucha jak kół tv winne jagody. „Jam swoje zrobił,“ zawołał, i dumnie odwrócił się od nas — rabunek to wasza sprawa. Po tych słowach poszedł w las.
Szpigelberg. Hum, hum! Wiesz, bracie, to com ci opowiadał, niech przy nas zostanie. Nie potrzeba mu wiedzieć. Rozumiesz?
Racman. Słusznie, słusznie, rozumiem.
Szpigelberg. Ty go znasz, miewa swoje kaprysy. Rozumiesz?
Racman. Rozumiem, rozumiem.

Szwarc wbiega zadyszany.

Racman. Kto tam? Co się stało? Czy podróżni w lesie?
Szwarc. Prędko, prędko! Gdzie reszta? Tysiąc sapramentów! Stoicie tu i paplacie. Czy nie wiecie nic, czy nic wcale nie wiecie? a Roller...