Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Racman. Bez żartów! i nie wstydzą się pod nim służyć. On dla rabunku jak my, nie zabija; o pieniądze nie zdaje się nawet dopytywać, odkąd ich mieć może dowoli, a część trzecią zdobyczy, która mu prawem przypada, rozdaje na sieroty, albo je przeznacza na naukę zdolnej młodzieży. Ale niechno wywącha dziedzica, co swoich chłopów jak bydło gniecie; albo dostanie w łapki hultaja ze złotym galonem, co prawem frymarczy i srebrem pluje w oczy sprawiedliwości; albo innego panka podobnego szychu: wtenczas on w swoim żywiole, wpada w wściekłość szatańską, jakby się każda żyłka jego w furyę przemieniła.
Szpigelberg. Hum, hum!
Racman. Nie dawno, powiedziano nam, że bogaty hrabia, który z Regensburga ma tędy przejeżdżać, wygrał proces milionowy za pomocą kruczków swojego adwokata. Kapitan nasz siedział przy stole i marzył — Wiele jest naszych? zapytał mię nagle powstając i gryząc zębami dolną wargę, jak ma zwyczaj, gdy w największym jest gniewie. Nie więcej jak pięciu, odpowiedziałem. To dosyć — zawołał, cisnął szynkarce pieniądze na stół, wino, które sobie podać kazał, zostawił nietknięte, i zabraliśmy się w drogę. Przez cały czas nie wyrzekł ani jednego słowa, z boku biegł samotnie; tylko od czasu do czasu zapytywał, czyśmy czego nie postrzegli, i kazał ucho przykładać do ziemi. Na koniec nadjeżdża