Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wszystkie córki przyszli go pocieszać, ale on pocieszyć się nie dał i powiedział: Z tym smutkiem pójdę do grobu!...“
Moor. Przestań, przestań! cierpienia okropne!...
Amalia opuszcza książkę na ziemię i przyskakuje. Boże, przybądź na pomoc! Co to jest?
Moor. To śmierć! czarno — sunie się — przed mojemi — oczami — proszę cię — wołaj księdza — żeby mi — dał przenajświętszy sakrament. — Gdzie — syn mój, Franciszek?
Amalia. Uciekł! Boże, zmiłuj się nad nami!
Moor. Uciekł! Uciekł od łoża umierającego? I tak — tak od dwojga dzieci pełnych nadziei — tyś ich — dał — tyś ich — wziął — imię twoje niech będzie...
Amalia. Umarł! — Wszystko umarło! Odchodzi w rozpaczy.
Franciszek wbiegając z radością. Umarł już, krzyczą, umarł! Teraz ja panem. W całym zamku odbija się słowo: umarł! Ale jeźli on spi tylko? — Zapewne, zapewne to jest sen; tylko, że mu nigdy dobrydzień nie powiedzą. Sen i śmierć, to bliźnięta! zmienimy ci imię, poczciwy, pożądany śnie, oto cię nazwiemy śmiercią. Przywiera oczy zmarłemu. Kto przyjdzie, kto się ośmieli przed sąd mię zawołać, albo mi w oczy powiedzieć: tyś zbrodniarz? Precz więc z tą ciężącą maską łagodności i cnoty! teraz obaczycie Franciszka nagiego, i okropność was zdejmie! Mój ojciec osładzał swoje rozkazy,