Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czterech końcach świata poszukiwać — a wtenczas, jeźli znajdzie: dobranoc, Hermanie! Z całą pokorą będziesz mógł dreptać za jego powozem, gdy z nią do kościoła na ślub pojedzie.
Herman. Tam — przy krucyfiksie go zadławię.
Franciszek. Ojciec niebawem dobra mu odstąpi i usunie się od zarządu. Wtenczas ta dumna kipiąca głowa mając rząd w swym ręku, szydzić będzie z tych, co go nienawidzą, i z tych, co mu zazdroszczą — a ja, ja sam, co cię na ważnego wielkiego człowieka chciałem wykierować, będę musiał zgięty we czworo przed progiem drzwi jego...
Herman. Nie, jakem Herman, tak nie będzie z tobą! Jeźli tli jeszcze choć iskierka rozumu w tej głowie, tak z tobą nie będzie!
Franciszek. Czy przeszkodzisz? I tobie, kochany Hermanie, da się on we znaki. — W oczy napluje, jak tylko cię spotka na ulicy — a biada ci, jeźli ramionami wzruszysz albo usta zakrzywisz. — Otóż patrz, tak wygląda twoje staranie o pannę, twoje zamiary, twoje widoki.
Herman. Powiedzcie mi, co robić?
Franciszek. Słuchaj więc, Hermanie! żebyś wiedział, że ja losem twoim się zajmuję jak uczciwy przyjaciel. Pójdź, przebierz się tak, aby cię nie poznano; każ się wprowadzić do starego; udaj, że prostą drogą z Czech przybywasz, żeś z moim bratem był razem w bitwie pod Pragą, żeś widział, jak na pobojowisku ducha wyzionął...