Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Franciszek. Ah! harmonijną zgodą oddychały — myślałem zawsze, że my bliźniętami musieliśmy przyjść na świat, i gdyby nie ta nieszczęsna różnica zewnętrznej postaci, gdzie Karol zapewne miał pierwszeństwo, moglibyśmy dziesięć razy jeden w drugiego się zmienić. Często mówiłem do siebie: Franciszku, ty Karolem jesteś zupełnie! Jego echo, jego odbicie!
Amalia potrząsając głową. Nie, nie! Na czyste nieba światło! Ani żyłki, ani iskierki jego uczucia! —
Franciszek. I tak jednakowi w skłonnościach: róża najulubieńszym była jego kwiatem, któryż kwiat był dla mnie milszym nad różę? On tak niewypowiedzianie muzykę kochał; wy gwiazdy świadkami mojemi: w martwej nocy cichości, wyście mnie podsłuchiwały tak często przy klawikordzie, gdy wszystko się w cieniu i śnie pogrzebało! I jakże teraz wątpić możesz, Amalio? Gdy nasza miłość w jednej doskonałości się schodziła, a miłość jest tażsama, jakżeby jej dzieci mogły się rozróżniać? Amalia patrzy na niego z podziwieniem. Był to cichy, pogodny wieczór, ostatni nim on do Lipska odjechał — Karol zawiódł mię do tego gaju, gdzie ty i on siadywaliście często w marzeniach miłości. Niemi staliśmy czas długi — on nareszcie uchwycił rękę moją i mówił cichym głosem ze łzami: Rzucam Amalię — nie wiem, ale mam jakieś przeczucie, że na wieki! Nie opuszczaj jej nigdy, bracie! Bądź jej przy-