Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kraty i jedz. Sowy krzyczą. Okropnie przyśpiewują towarzysze twoi, starcze. — Smakuje ci?
Głos. Głodny byłem bardzo. Dzięki ci, posłańcze kruków, za chleb na pustyni! Jakże się powodzi memu kochanemu dziecku, Hermanie?
Herman. Cicho! — słuchaj: szmer jakiś, jakby chrapanie! Nic nie słyszysz?
Głos. Jakto? czy słyszysz co?
Herman. Wiatr świszcze po wieży przez jej rozpadliny. Nocna muzyka, od której zęby dzwonią i sinieją paznogcie. Słuchaj: jeszcze raz — zdaje mi się zawsze, jakbym słyszał chrapanie. Masz gości, starcze! Hu, hu, hu!
Głos. Czy widzisz co?
Herman. Bądź zdrów! bądź zdrów! okropne to miejsce. Zejdź w dół — tam w górze twój zbawca, twój mściciel! Przeklęty syn! Chce uciekać.
Karol z przerażeniem zastępując mu drogę. Stój!
Herman krzycząc. Biada mnie!
Karol. Stój, mówię!
Herman. Biada, biada! wszystko zdradzone!
Karol. Stój! mów — kto jesteś? co tu robisz? mów!
Herman. Miłosierdzia, o miłosierdzia! Wielmożny panie, posłuchaj jednego słowa, nim mię zabijesz.
Karol dobywając szpady. Co mi powiesz?
Herman. Prawda, że mi pod karą śmierci zakazałeś — ale nie mogłem inaczej — nie śmiałem