Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozdźwięk taki! Nie, nie! coś więcej być musi, bom ja jeszcze nie był szczęśliwy.
Myślicie, że zadrżę przed wami, wy duchy zamordowanych przezemnie? — Nie, ja nie zadrżę. Drżąc silnie. Te przeraźliwe jęki waszego konania, te duszeniem poczerniałe twarze, te straszliwie poziewające rany — to tylko ogniwa nieprzełamanego łańcucha przeznaczenia, co się przyczepiły do moich wieczorów próżniaczych, do kaprysów mamek i nauczycieli, do usposobień ojca, do krwi mojej matki. Z drżeniem coraz żywszem. Dlaczego mój Perylus stworzył mię na woła, że ludzkość w rozpalonym brzuchu moim się piecze? Przykładając pistolet.
Czas i wieczność — jedną sekundą przykute do siebie! Oto klucz straszliwy, co za mną więzienie życia zapiera i odryglowuje przedemną mieszkanie wiecznej nocy! Powiedz, o powiedz, dokąd mię zawiedziesz, ty obcy, nigdy nieobżeglowany kraju! Patrz — ludzkość pod tym obrazem upada; rwie się naciągnięta siła śmiertelnika — a wyobraźnia, ta zmysłów małpa swawolna, kłamie naszej łatwowierności jakieś dziwne mary. Nie, nie! mężczyzna chwiać się nie powinien. Bądź, czem chcesz, ty bezimienne wybrzeże — niech mi tylko moje Ja wiernem zostanie: bądź, czem chcesz — byłem z sobą siebie samego mógł zabrać. Świat zewnętrzny to skorupa człowieka — ja jestem swojem niebem i swojem piekłem.