Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Idź i u tych bram wołaj z całych sił:
Brutus największym Rzymianinem był,
Gdy pierś ojcowską przeszywał żelazem.
Idź! Wiesz już teraz, co nad Lety prąd
Wiodło mię jeszcze...
Czarny mój statek już opuścił ląd.

Brutus.
Ojcze, zaczekaj! na całe przestworze,
Jam jednego tylko znał,
Co się porównać do Cezara może —
Tego jednego Cezar synem zwał.
Rzym Cezar tylko mógł zgubą owinąć,
Cezar Brutusa tylko nie mógł ujść;
Gdzie Brutus żyje, Cezar musi ginąć,
Gdy ty na lewo, mnie na prawo pójść.

Kładzie lutnią i głęboko zamyślony przechadza się.

Kto mi będzie rękojmią? Tak wszystko ciemne — kręte labirynty; żadnego wyjścia, żadnej gwiazdy przewodniczki. Jeźli wszystko z tem ostatniem tchnieniem przepada, przepada jak błaha dziecinna gra maryonetek... Ale na cóż to wrzące pragnienie szczęścia? te ideały nieosiągniętej doskonałości, to rwanie się do zamiarów niewykonalnych? jeżeli nędzne pociśnienie nędznego narzędzia przykładając pistolet do głowy, na równi stawia głupca z mądrym, lękliwca z mężnym, cnotliwego z łotrem? Taka boska harmonia w tej bezdusznej naturze, dlaczegóż w rozumnej byłby