Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol zamyślony. Rozumiem cię, rządco niebieski, rozumiem! — Liście z mojego drzewa opadają... i jesień moja nadeszła! Sprzątnijcie go z oczów! Wynoszą ciało Szpigelberga.
Grim. Rozkaż nam, kapitanie! Co dalej czynić mamy?
Karol. Wkrótce, wkrótce... wszystko się spełni. Podajcie mi lutnię moją! Zgubiłem się, odkąd tam zaszedłem. Moją lutnię, powiadam! Do dawnych sił muszę się ukołysać. Zostawcie mię!
Rozbójnicy. Północ, kapitanie!
Karol. To były łzy na teatrze... Rzymskiego śpiewu muszę posłuchać: żeby mój drzemiący geniusz się obudził. Moją lutnię! Północ, powiadacie?
Szwarc. Już przeszła. Sen jak ołów cięży. Od trzech dni nie zmrużyliśmy oka.
Karol. Toż na oczy łotrów balsamiczny sen spada? Czemuż odemnie ucieka? Jam nigdy ani lękliwcem ani łotrem nie był... Idźcie spać! Jutro o świcie ruszymy dalej.
Rozbójnicy. Dobranoc, kapitanie! Kładą się na ziemi i zasypiają. Cichość głęboka.

Karol bierze lutnię i śpiewa.

Brutus.
Bądź pozdrowiony, kraju spokojny!
Chroń ostatniego Rzymianina zwłok!
Tam z pod Filippi, gdzie grzmi zguba wojny,
Smutkiem ciężarny zawiodłem tu krok.