Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol. Nie pomyliłem się, Danielu! Daniel chce do nóg upaść. Powstań! powiedz mi, co robi moja Amalia?
Daniel. Boska zapłata, boska zapłata, mój Jezuseńku. — Co, Amalia pańska? o! ona tego nie przeżyje, ona umrze z radości.
Karol żywo. Nie zapomniała mnie?
Daniel. Zapomniała? Co też pan wygaduje? Pana zapomnieć? Trzeba było być, trzeba było widzieć, co ona wyrabiała, jak przyszła nowina, żeś pan miał umrzeć — a co dzisiejszy łaskawy dziedzic rozpuścić kazał...
Karol. Co mówisz, mój brat?...
Daniel. Tak, pański brat — pan teraźniejszy — pański brat — niechno, drugim razem, jak czas będzie, to więcej rozpowiem. A jak go czysto odprawiła: kiedy się codzień umizgał do niej i na panią chciał wziąść do siebie. O ja muszę pobiedz, muszę pobiedz, żeby jej zanieść nowinę. Chce odejść.
Karol. Stój, stój! nie trzeba, żeby wiedziała — nikt nie powinien wiedzieć; ani mój brat nawet.
Daniel. Pański brat? nie, przez Boga, nie! On nie powinien wiedzieć — o, on nie, jeżeli tylko nie wie już więcej jak potrzeba. Ej, powiadam panu; są niegodziwi ludzie, niegodziwi bracia, niegodziwi panowie — ale ja za wszystkie skarby mego pana nie chciałbym niegodziwym być sługą. Stary pan miał was za umarłego
Karol. Co tam pomrukujesz?