Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol prędko i z przelotnem zarumienieniem się. To on jest! Stoi przed obrazem nieporuszony.
Amalia. Doskonały człowiek.
Karol zatopiony w obrazie. Ojcze, ojcze, przebacz mi! — Prawda, doskonały człowiek! Ociera sobie oczy. Boski człowiek!
Amalia. Zdajesz się, hrabio, dla niego wiele mieć uczucia.
Karol. O, doskonały człowiek — i miałby już umrzeć?
Amalia. Umarł, jak umierają wszystkie nasze radości. Biorąc go za rękę. Kochany hrabio! pod tem słońcem nie dojrzewa żadna szczęśliwość.
Karol. Prawda, wielka prawda — ale czyż już doznałaś pani tego smutnego doświadczenia? Więcej jak dwadzieścia trzy lat mieć nie możesz.
Amalia. A już doznałam. Wszystko żyje, żeby w smutku znowu umierać. Przywiązujemy się, a zyskujemy tyle jedynie, żeby potem z boleścią znowu wszystko utracić.
Karol. Już pani utraciłaś?
Amalia. Nic. Wszystko!... Nic. Chcesz iść dalej, panie hrabio?
Karol. Tak śpiesznie? Czyj to obraz tam, po prawej ręce? Zda mi się jakaś twarz nieszczęśliwa.
Amalia. Ten obraz po lewej jest dzisiejszego dziedzica. Chodźmy, chodźmy!
Karol. Ale po prawej ręce?
Amalia. Hrabia nie chce iść do ogrodu?